Dopiero za parkiem Oni bardziej się relaksują, bo wchodzimy na mniej uczęszczany wał odgradzający park od Rzeczki. Rzeczka ma dobrych parę kroków szerokości, a chociaż o tej porze roku woda w niej jest nieco mętna, to kręci się zawsze po wodzie małe stadko miejskich kaczek, podrywających się z furkotem w miarę naszego zbliżania. Teraz biegamy albo po wale, albo niżej, nad wodą, tropiąc kaczki i krety, których zapach pozostaje na wykwitających tu i ówdzie kopczykach czarnej ziemi. Po drugiej stronie wału park kończy się płotem, pod którym zawsze znajdujemy pozostałości po ludziach, którzy najwyraźniej poszukują tam teraz, w jakby nie było zimie, intymnej atmosfery. Zostawiają więc po sobie jakieś butelki, papierki, resztki jedzenia... Kiedy płot się kończy, trafiamy na zdziczałe pozostałości dawnego sadu. Teraz wydeptują tam ścieżki koty i dzikie zwierzęta, co znów bardzo absorbuje Bravo. Biega we wszystkich kierunkach, odtwarzając to, co działo się tutaj w nocy i wcześnie rano.
W końcu dochodzimy do łąki, gdzie cała nasza trójka może wreszcie walnąć się na grzbiet i poczochrać w chłodnej trawie. To jest najdalszy punkt tej wycieczki, bo dalej Rzeczka skręca w kierunku, skąd dochodzą coraz głośniejsze odgłosy miasteczka. Bravo jednak biega bardzo podekscytowany i wyraźnie frapują go suche trawy za Rzeczką. Wydaje mi się, że Ona odczytała jego intencje, ale On odwrócił się dopiero, kiedy rozległ się plusk. Bandzior wyraźnie oszołomiony wspierał się teraz przednimi łapami o drugi brzeg, ale poniżej barków cały był zanurzony. Zdaje się, że potraktował nurt jak jeszcze jeden rów, których tyle już w życiu przeskoczył, a to jednak jest rzeczka. Jemu pozostało zawołać Małego, a kiedy podpłynął, pomóc mu się wygramolić po grząskim i dość stromym brzegu. Zmieszanie Bravo znikło jak ręką odjął i przez całą drogę powrotną demonstrował, jaki to jest zadowolony z odbytej kąpieli.