Rano przyjechali więc stolarze, ale słyszeliśmy ich tylko z dala, bo Oni zamknęli mnie, Uranię i koty w sypialni. Koty były tam wcześniej i już korzystały z łóżka, więc Urania je najpierw energicznie przegoniła, ale później zeszła z pościeli i zabraliśmy się za ujadanie na obcych pod drzwiami. Na początku On zaglądał do nas i próbował uciszać, ale przecież nie będzie nam mówił, co robić, kiedy intruzi są w domu.
Po pewnym czasie Ona się nad nami zlitowała i wzięła nas na dwór, więc po powrocie wykorzystałem zamieszanie i pootwierane na przestrzał drzwi, aby pójść do sieni zbadać, co się tam dzieje. Rupiecie, które zwykle ją zalegały, On wyniósł zaraz po wstaniu z łóżka. Teraz okazało się jeszcze, że deski, którymi był zabity otwór drzwiowy zniknęły, a wokół walały się ich resztki. Dwóch ludzi krzątało się gorączkowo po sieni – znałem już ich zapach, bo bywali u nas wcześniej. Przebiegłem na ganek i po schodach na dół. Nie posunąłem się do osikania ich narzędzi złożonych nieopodal, a tylko odnowiłem swój stary zapach na młodym krzewie bzu. Zaraz jednak On nakazał mi podążać za sobą na taras, dokąd zresztą też przywołał Urankę. Po wytarciu łap – pogoda już bywa zmienna i co chwilę przekrapia deszcz – zostaliśmy zabrani do domu.
On ponownie wszedł do sieni, jednak tym razem dokładnie zamknął za sobą prowadzące do niej drzwi. Zapomniał chyba jednak, że kilka dni temu wyciął w nich otwór dla kotów, przez który mogły się one dostawać do ustawionej za nimi swojej żwirkowej toalety. Dla nas ten otwór nie wystarczy na przejście, ale wygodnie mieści się w nim głowa, umożliwiając obserwację wnętrza, z czego zaraz po kolei skorzystaliśmy. Nie wiem, co Oni widzieli w tym śmiesznego…
Tak minął nam niemal cały dzień. Wychodziliśmy na dwór z rzadka, a większość czasu albo spędzaliśmy w sypialni, albo warując przy Nim, kiedy siedział z komputerem w fotelu. Z sieni cały czas dochodziły stuki, szurania, brzęki, odgłosy rozmów, raz nawet krzyk – wtedy Oni podbiegli zdenerwowani sprawdzić, co się stało. Zupełnie niepotrzebnie, bo z doświadczenia wiem, że pojedynczy krzyk bądź skowyt najczęściej nie oznacza poważnych ran, tylko przestrach wywołany czymś niedobrym, co omal się nie zdarzyło. Miałem rację – gwóźdź przeszedł jednak obok palca.